Strona gwna - najnowsze. | Archiwalne. | Dodaj wiadomo. | Dziay.
wyszukiwarka:
mapa

Plan Bemowa i okolic

Tramwaje i Autobusy
Warto przeczyta
Rugi warszawskie
Atak na emerytury
Wrak Rzeczpospolitej
Lech Kaczyski
Wywiad z byym burmistrzem Bemowa W. Cak
Konkurs IRB 2008
Regulamin
II tura - fina
Cywilizacja..."
Cztery"
Gbon III ..."
Lubeka"
Sekunda"
Wielki Pitek"
Wirtualne dusze"
Wirtualne dusze

Gdy spotkałem ją w naszym osiedlowym markecie, wydawała się jakaś nieswoja, zmieszana niemiłym wspomnieniem. Dowiedziałem się później, że zdarzyło się w jej życiu coś bardzo smutnego.
Zmarł jej ojciec. Nie chciała o tym rozmawiać, bardziej chyba zaprzątnięta była nadchodzącymi świętami czy przyjazdem męża z zagranicy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego tak się zachowywała.

Kim dla mnie są ludzie, których znam? Od tamtej sytuacji, zadaję sobie ciągle to samo pytanie.
Podróżowałem, byłem w wielu krajach, ale tego problemu nie potrafiłem rozwiązać. Wierzyłem, że z własną matką czy bratem łączą mnie silne więzi, najtrwalsze na świecie. Jednak okazało się, że jest całkiem inaczej. Nie rozmyślałem na ten temat zbyt wiele, ale potrafię sobie uświadomić, że dużo zależy od okoliczności i perspektywy widzenia innych ludzi.

Z Marysią znaliśmy się od dawna. Zawsze służyła mi pomocą i dobrą radą. Miałem wrażenie, że żyje w rodzinie, która nie ma jakiejkolwiek skazy. Wszyscy są zawsze w dobrym humorze, zawsze mogą na sobie polegać i nigdy się nie kłócą. Były to oczywiście, jak się później okazało, pozory. Marysia opowiedziała mi dopiero niedawno o jej relacjach z ojcem, które nie były najlepsze. Żyła w strachu przed karą, ojciec dbał o dobrą reputację swoich dzieci. Nie mogła zbyt często wychodzić z domu. Nierzadko była świadkiem domowych awantur. Z początku w nich nie uczestniczyła, ale zrozumiała później, że gra jest warta świeczki.

Chodziło o wolność, którą rozumieć należy jako swobodę podejmowania decyzji, chociażby takich jak wybór szkoły czy ogólne popieranie własnej niezależności. Marysia była już pełnoletnia, miała swoje prawa, a jednak ciągle była ubezwłasnowolniana. Matka nie wtrącała się do jej życia, ale ojciec dyrygował nią jak zabawką. Do tego jeszcze piekielna atmosfera w domu. Nie dawało się normalnie żyć.

Ona jednak zawsze utrzymywała pozory. Nie miałem pojęcia, że żyje jak w więzieniu. Otoczyła się murami, których za nic nie szło przełamać. Dopiero ostatnio mi się zwierzyła, byłem zaskoczony. Pomyślałem sobie, taka dorosła, a czasami bardzo podobna do nieśmiałej dziewczynki, która przy bliższych relacjach ucieka w siną dal. Przy tych szczerych rozmowach płakała, nie wytrzymała tego stresu, tej niekończącej się dominacji, która musiała w końcu znaleźć swój kres. Ponad trzydziestoletnia kobieta, pełna rozterek, wielkiego cierpienia i goryczy. Nikogo tak naprawdę nie kochała, nie potrafiła kochać, nikt jej nie zrozumiał, nie nauczył szczytnych wartości. Ciągle szukała i szuka nadal.

Często urządzaliśmy sobie przechadzki. Lubiliśmy szczególnie chodzić po ugorach wiejskich, zaroślach i niezamieszkałych zakątkach. W okresie letnim podziwialiśmy tych, którzy od rana do późnego wieczora muszą pracować na upalnym słońcu. W grudniu byliśmy bardziej zamyśleni. Mi było chyba trochę lżej. Stagnacja ogarniająca cały otaczający świat była usprawiedliwieniem, pewną wymówką, aby nie musieć piąć się ciągle do przodu. Zima zawsze bardziej mnie cieszyła niż upalne dnie pełne męczącej duchoty. Marysia wolała lato, nie pytałem się jej dlaczego, może po prostu słońce jej służyło.

Byliśmy jak najbardziej ku sobie, ale nie chcieliśmy robić nic na siłę. Ona była mi za to najwyraźniej wdzięczna. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale była pewna, że może być wobec mnie szczera. Wiedziała, że nie mam zamiaru jej wykorzystać. Jak widać obecnie, jedną tajemnicę zostawiła dla siebie. O jej relacjach z ojcem, zresztą z matką też, nie za wiele mówiła. Nie wymuszałem na niej tego, aby musiała mi się zbytnio spoufalać. Zostawiałem jej trochę prywatności, coś, czego za żadne skarby nie chciałem przekraczać.

Ona, jak zwykle, optymistycznie nastawiona do świata, mimo wszystko próbująca odnaleźć sens w tym codziennym galimatiasie. Mogę to stwierdzić, nie miała problemów z poznawaniem ludzi. Była urodzoną gawędziarką, często opowiadała historie nie mające żadnego pokrycia z rzeczywistością, mi natomiast zawsze wydawały się jak najbardziej prawdziwe. Z taką maską żyła na co dzień, nie chciała zadręczać innych swoimi prywatnymi problemami. Dopiero po śmierci ojca, poznałem ją naprawdę. Po śmierci ojca tyrana, rozbestwionego łajdaka zaczęło się inne życie.

Jedną z takich wymyślonych opowieści, przekazała mi w czasie wędrówki po okolicznych łąkach. Była to historia o zwierzętach. O takich samych, jakie widzieliśmy na łąkach. Były to między innymi krowy, owce, kozy. Nie było wśród nich króla czy przywódcy, a jednak wszystkie żyły w zgodzie. Nie w głowie im była wojna. Cieszyły się z upojnej ciszy na malowniczo położonych pastwiskach. Długo ta arkadia nie potrwała. Czas pastuszków grających na fujarkach dawno minął. Przyszły wieki znane skądinąd z „Przemian” Owidiusza. Najgorszy z nich, wiek żelaza, nastał bardzo prędko. Zwierzęta zostały zniewolone, opętane przez wściekłych ludzi. Czy ludzie od tamtych czasów aż tak bardzo się zmienili? Puentą dla tej historii była myśl Tadeusza Kotarbińskiego: „Zwierzęta nie mają rozumu, lecz tylko człowiek może być głupcem”. Po tej anegdocie, wpadłem w jakieś nagłe otępienie. Zdałem sobie sprawę, że człowiek do wspomnianych wcześniej zwierząt wypada blado. „I co z tego, że człowiek ma duszę”, stwierdziła Marysia, „jeśli i tak wyrządza wojny i bawi się w swoje głupie interesy”. To niestety smutna prawda. Dusza staje się bezużyteczna, jeśli człowiek kieruje się wyłącznie prywatą i zakorzenionym od wieków egoizmem. Zwierzęta w tej sytuacji wypadają o wiele lepiej, pomimo tego, że duszy nie posiadają. Trudno w tej sytuacji czynić jakieś szczególne rozróżnienia. W pewnych chwilach w ogóle wątpię w życie pozagrobowe. Sprawcami tego stanu są właśnie ludzie, którzy momentami zachowują się gorzej aniżeli zwierzęta. Co to w ogóle jest dusza? Spieraliśmy się o znaczenie tego pojęcia. Marysia sądziła, że to taki przymiot po trosze boski, który został nam dany, a my musimy go pielęgnować dobrymi uczynkami. Dla mnie dusza to pojęcie, którym człowiek szczyci się od początków chrześcijaństwa. Myśli, że wyniósł się ponad wszystkie inne stworzenia, i to tylko dlatego, że ma duszę. Niestety dużo w tym obłudy. Na końcu doszliśmy do wniosku, że Kościół jako wspólnota ludzi prawych i tak niedługo się rozpadnie. Trzecie tysiąclecie to koniec panowania ery ryb, tej ery podtrzymującej chrześcijaństwo. Od tej pory będziemy mogli jedynie oglądać powolny rozpad tak trudno zdobytego ładu. Do takiej myśli nie mogliśmy się wprawdzie przyzwyczaić.

Dysputy filozoficzne czy inne nie były nam obce. Mogliśmy tak dyskutować w kółko. Wiele więcej na temat samej Marysi dowiedziałem się niedawno. O jej ojcu nie chciałem myśleć, natomiast ciekawiła mnie jej matka. Pani Jadzia pracowała przez pewien czas jako gosposia u naszego księdza. Wydawała się być osobą bardzo pobożną. Z opowiadań Marysi wyłaniała się postać czcigodnej opiekunki domowego ogniska. Matka była dla niej z pewnością kimś ważnym. Niestety i ona ulegała ojcu. Ta wstrętna dominacja ukryta w domowym zaciszu nie mogła skończyć się tak szybko. Matka zawsze była poniżej ojca w domowej hierarchii. Dlatego też uśmiech na twarzy pani Jadzi zawsze wydawał mi się jakiś sztuczny, pełen paradoksów i przeciwieństw. Bardziej pasowała mi Pani Jadzia z miną przygnębionej męczennicy. Wiem, ze czasy, kiedy kobiety były zniewolone przez mężczyzn dawno minęły, ale właśnie matka Marysi wydawała się być tutaj reliktem zamierzchłej epoki. Kobieta całkowicie oddana Bogu i mężczyźnie swego serca – tak zawsze kojarzyła mi się pani Jadzia. W domu miała masę obrusów i serwetek. Wyciągała je na czas świąt kościelnych. Sama haftowała, zresztą w tym fachu była bardzo utalentowana. Ksiądz z jej pracy był zadowolony i dozgonnie wdzięczny. Jednak w domu nie układało się tak pięknie. Chłodne mury tłumiły wrzaski bitej kobiety. Nie skarżyła się, nawet gdyby zgłosiła to na policję, to i tak jej męża nie przetrzymywaliby po wszechczasy na posterunku.

Po śmierci męża pani Jadzia zmieniła się nie do poznania. Na początku nosiła na sobie cień żałoby, który dość szybko minął. Później wszystko wróciło do normy. Matka Marysi zaczęła dbać o siebie jak należy. Odstawiła też leki na uspokojenie. Marysia w tym czasie była już kilka lat po ślubie. Wydawało się, że nie rozumie matki. Dopiero przy ostatniej rozmowie wyznała mi całą prawdę.

- Kiedy zmarł ojciec, nie wiedziałam, co począć. Płakać czy cieszyć się? - wyznała zakłopotana Marysia.

- Wiem, że to dla ciebie pewnie wielki ból. W takich chwilach człowiek jest całkowicie rozstrojony - powiedziałem, jakby chcąc uzupełnić poprzednią wypowiedź.

- Nie, to nie jest tak jak myślisz. Miałam na myśli to, że czułam do tego człowieka odrazę, ale również chęć zrozumienia jego postępowania. To prawda, że zniszczył mi dzieciństwo. Zniszczył wszystko, co mogłam mieć najlepszego w życiu. Ale teraz próbuję zapomnieć. Należy wybaczać, lecz nie mam do tego siły. Jestem dużym dzieckiem, daję się oszukiwać przez swoją własną naiwność - skończyła ze łzami w oczach.

- Serdecznie tobie współczuję. Nie wiem, jak miałbym ci pomóc. W takich sytuacjach często jestem bezradny.

- Nie oczekuję pomocy. Po prostu boli mnie to zakompleksienie, w które wpadłam. W każdej sytuacji czuję się przegrana. Inni ludzie są lepsi, więcej zarabiają, lepiej sobie radzą i tak dalej. Powiem ci tylko tyle, udawałam, przez całe swoje dotychczasowe życie udawałam. Nie chciałam robić afery z mojej osobistej tragedii. Jestem optymistką, ale tylko na zewnątrz. W środku jestem małą i zalęknioną dziewczynką, która ma nadzieję, że ktoś poprowadzi ją wśród ciemności.

- Pięknie to powiedziałaś. Nie znałem cię od tej strony.

- Wiedziałeś jednak, że lubię rozmyślać. Pamiętasz może, kiedyś rozmawialiśmy o duszy. Doszliśmy do wniosku, że czasami dusza jest bezużyteczna. Człowiek bez duszy to taki, który bezkarnie krzywdzi innych. Sprawia mu to niebywałą przyjemność. Słuchaj, napisałam kiedyś taki wiersz.

Chwilę potem wyciągnęła z kieszeni zmiętą kartkę. Wzięła ją szybko w ręce i zaczęła powoli recytować. 

Gdzie jesteś

Panie Boże

Czemu nie grzmisz

Gdy dzieje się krzywda

Wierzę

Ciągle wierzę

 w twe zamiary

wiem

nie ma zbrodni

bez kary

Gdy spojrzysz

Przez twe boskie okulary

Na czarną ziemię

Może

Zauważysz że

Nie wszyscy

Mają dusze 

Miałem wrażenie, że Marysia bardzo utożsamiła się z podmiotom lirycznym utworu przez nią recytowanego. Były to jej słowa, nie kogoś innego, po prostu tej dziewczyny z lat szkolnych, która nie dawała po sobie poznać ogromnego cierpienia.

- Wiesz, jestem zaskoczony, tyle w tym prawdy - stwierdziłem rozentuzjazmowany.

- Dzięki za komplement. Napisałam ten wiersz jeszcze w liceum. Teraz jestem już po kryzysie światopoglądowym. Czasami jeszcze wątpię w tę duszę, ale jestem naiwna i wierzę, że każdy dąży do poprawy, do zadośćuczynienia

- Myślę, że jest tak jak powiedziałaś.

- Tak sobie czasem marzę o tym, żeby duszę można zaprogramować. Żeby była taka wirtualna jak hologram. Każda dusza to tylko dobre uczynki i koniec. Może gdyby ludzie zobaczyli ją na własne oczy, to by o nią bardziej dbali.

Chwilę po zakończeniu tej pogawędki, przyjechał mąż Marysi. Wyglądał na zadbanego, miał jednak w oczach coś niepokojącego. Marysia wybiegła za nim, mówiąc tylko zdawkowe „Na razie”. Widziałem ją przez okno, zaczęło się dziać coś niedobrego, w głębi duszy przeczuwałem kłopoty. On chyba krzyczał na Marysię, później zaciągnął ją do samochodu. Przypomniały mi się w tym momencie słowa Marysi: "Wierzę w duszę, w końcu mój ojciec też musiał ją mieć...”.

"Telemach"


© 2004-2017 IRB. made in Poland.
0.021 |